piątek, 21 marca 2014

Dzień Dobry! Dobry wieczór! Jak dotąd jeszcze żyję :)

Brak czasu. Na to narzekam już dłuższego czasu. I pewnie moja przyjaciółka ma rację kiedy mówi „Ciesz się bynajmniej masz co robić”, chociaż nie zawsze jest tak kolorowo, bo miejscami jest tyle rzeczy do zrobienia, że nie wiadomo w co ręce włożyć. A przecież wszystko trzeba jakoś ogarnąć bo samo się nie zrobi.

Dużo się ostatnio działo i pewnie jeszcze dużo dziać się będzie. Więc pozwólcie, że pokrótce wyleje swoje żale, przemyślenia i uczucia na klawiaturę mojego kochanego, sponiewieranego ale jakże wiernego laptopa.

Sztuka odżywiania
Zdrowie tak się mnie trzyma, że albo przyjeżdża do mnie dwóch panów, białym wozem w czerwonych mundurach albo sama muszę śmigać do ogromnego budynku o nazwie szpital. I co jak co, ale opieka medyczna podczas tych dość ciężkich chwil naprawdę starała się mi pomóc. Każda pielęgniarka się o mnie troszczyła, a lekarz naprawdę słuchał tego co do niego mówię, a nie bezustannie przytakiwał głową patrząc się bezmyślnie w kartę pacjenta. Zawiodłam się tylko jadłospisem. Czy osoba odpowiedzialna za wyżywienie pacjentów widziała kiedykolwiek Narodowy Program Zdrowia? W szpitalu byłam 5 dni i codziennie dostawałam 4 kromki chleba, rzecz jasna białego i chyba najbardziej nafaszerowanego glutenem, spulchniaczami i innymi świństwami jakie tylko mogły by istnieć. Skórka tego chleba była tak ciężka to przegryzienia, że dzieci które znajdywały się na oddziale prawie zawsze się na to skarżyły. Poza tym 4 kromki pieczywa?! Na dodatek białego! Z tego co się orientuje to maksymalna dzienna dawka dla dorosłego mężczyzny. Ponad to ani jednego dnia nie zostało mi zapewnione 1,5 litra płynów, a maksymalnie 1 litr, chociaż i tak zazwyczaj dostawałam 750 ml dziennie! Kiedy sobie owe płyny przypominam to aż mnie ciarki przechodzą. Herbata była tak bardzo posłodzona, że czekolada przy niej wypadała słabo. Ilość warzyw i owoców jaka była codziennie dostarczana woła o pomstę do nieba. Dziwi mnie fakt, że w takiej instytucji jak szpital nie przestrzega się zasad zdrowego żywienia.

Zielona koniczyna
W poniedziałek był dzień świętego Patryka. I nie omieszkałam się przejść koło tego wydarzenia obojętnie. Moi znajomi zresztą również. Tego dnia piwo wchodziło mi dość szybko i łatwo, nie wiedzieć czemu. Zazwyczaj jedno piwo(nie smakowe) potrafię pić dobrą godzinę jak nie lepiej. Ale chyba dobry humor, znakomite towarzystwo i świetna okazja sprawiły, że alkohol przyjemnie szumiał mi w głowie. Każdy z nas miał przylepioną zieloną koniczynę i uśmiech na twarzy, nawet wtedy kiedy przyszło nam zapłacić za rachunek, który swoją droga powinien nas powalić na kolana.
Powinnam się obrazić na panią A. która mnie wykorzystała i pocałowała oraz która wszystkie pomysły szczególnie te najgłupsze uznawała za fantastyczne i natychmiast chciała je realizować.
Z kolei podziękowania należą się Karolowi, który odprowadził mnie pod same drzwi dzięki czemu dotarłam cała i zdrowa do domu mimo późnej godziny .
Niestety lustro w korytarzu nie jest takie wdzięczne , cały czas przeżywa fakt, że jego dolna część jest pęknięta :D
Święty Patryk powinien być z nas dumny. Naprawdę uczciliśmy jego święto pijąc tego dnia piwo (oraz 2 szklanki whisky albo i więcej…) za niego. Oraz za nas. No i za masę innych rzeczy  …




Pusty pokój
Nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło nas spotkać coś jeszcze gorszego. I nigdy nie jest wystarczająco dobrze żeby los nie uśmiechnął się do nas jeszcze bardziej.

Ja może nie mam świetnej passy, ale tragicznie też nie jest. Jednak bądź co bądź los postanowił dać mi kopniaka w tyłek i zabrał mi moją kochaną współlokatorkę i najwspanialszą przyjaciółkę. Koniec! Skończyło się wspólne gotowanie, oglądanie filmów, gadanie, śmianie się do późnego wieczora, spanie co jakiś czas w jednym łóżku , czczenie sukcesów i topienie smutków bądź niepowodzeń w winie. Mój słodki kociak musiał wrócić do rodzinnego domu na stare podwórko zostawiając mnie. Nie mam do niej pretensji. Mus to mus, taka sytuacja, po prostu czasem tak bywa. Jednak kiedy zamykałam drzwi widząc ją na schodach z ostatnią torbą, wymawiającą nasze pożegnalne formułki myślałam, że się rozpłaczę. I kiedy drzwi już się zamknęły a na korytarzu stałam już tylko ja, oczy same podeszły łzami. Wiem, że jeszcze ją zobaczę i wiem, że mnie kiedyś odwiedzi. Ale już jej tu jednak nie ma i już ze mną nie mieszka, a jej pokój jest teraz pusty. To takie smutne. Po prostu.

*
Ach te życie i sytuacje, które nas spotykają. Są czasem tak skompilowane jak ułożenie dobrze punktowanego wyrazu podczas gry w scrabble z gównianego zestawu liter.
*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz