Od czasu do czasu lubię sobie rzucić jakieś wyzwanie.
Dzisiejsze może nie było wielkie, ale było to dla mnie coś nowego. A było to…
Uwaga, uwaga! Pieczenie bułek!
Uwielbiam bagietki czosnkowe. Mam do nich słabość. Więc kiedy
to jestem w jakimś markecie w jakiś tajemniczy sposób niby przypadkiem prawie
zawsze spojrzę na półkę na której owe pieczywo się znajduje. W XXI w. niestety aż strach spojrzeć na skład
kupowanych przez nas produktów. Dlatego wpadłam na pomysł, że zrobię własne
czosnkowe pieczywo, które nie będzie miało żadnych E regulatorów, spulchniaczy,
gum arabskich i nie wiadomo czego jeszcze.
Przepis miałam, składniki też były, więc około godziny 13 w
mojej kuchni zaczęła się istna rewolucja. Z początku miałam niezłą frajdę, ale
kiedy chciałam formować z ciasta kulki i wykładać je na blachę, masa okazało się nie być jeszcze
w pełni gotowa, bo lepiła się do moich
łapek gorzej niż Kubuś Puchatek do miodu.
A na koniec… No cóż z puszystych bułek były placki. Żeby nie wyszło, że jestem fatalną kucharką
na swoje usprawiedliwienie napiszę, że moje „pseudo bułki” były zjadliwe i
wszyscy, którzy je zjedli jeszcze żyją.
Aby emocji było jeszcze więcej na koniec rozlałam jeszcze
swoją ulubioną herbatę na biały szydełkowy obrus. Moja mama nie musiała nic
mówić. Wystarczyło jedno spojrzenie. Nawet Batman by wymiękł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz